Każdy z nas zapewne kiedyś zastanawiał się nad sensem swojego życia. Co tu robi i jaki jest jego cel w życiu. I tu nasuwa się nam pytanie : Jaki jest sens naszego życia? Oczywiście dla każdego jest inny, dla jednego może to być piłka nożna, dla drugiego muzyka i śpiew, a dla jeszcze innego rzeczy materialne. Bardzo trudno jest odnaleźć własny sens życia. Ja znalazłam. Dla mnie, moim sensem istnienia na tym świecie jest miłość i przyjaźń. Chciałabym właśnie w tym blogu opisać choć trochę swoje życie - zwyczajnej dziewczyny.
Jak wspominam dzieciństwo? Powiem szczerze, że niezbyt dobrze. Od zawsze czułam się tą gorszą i może dlatego stałam się typem samotnika. Kiedy się urodziłam, z moich narodzin cieszyli się tylko moi rodzice, babcia od strony taty , chrzestna i chrzestny. Reszta nie. Moja rodzina od strony mamy mnie tj. nie zaakceptowała,bo..co zabrzmi wręcz dziwnie.. byłam zbyt podobna do rodziny mojego taty (niebieskie oczy, jasne - prawie blond włosy). Rodzina ze strony mamy ucieszyła się dopiero z narodzin mojej siostry, bo była podobna do nich (ciemne włosy, ciemne oczy). Kiedy przyjeżdżali, chwalili tylko moją siostrę, wtedy najchętniej schowałabym się w jakiś zakątek mieszkania gdzie nikt mnie nie znajdzie. Zawsze, od dzieciństwa chciałam mieć najlepszego przyjaciela. Chciałam mieć taką osobę, której będę mogła powiedzieć wszystko i nie będę się bała że mnie wyśmieje. Długo szukałam takiej osoby, jednak nikomu nie potrafiłam zaufać. Bałam się tego,że jeśli powiem komuś za dużo on wykorzysta to przeciwko mnie. Nie miałam zaufania do ludzi. Zawsze każdą chwilę wolałam spędzać w mojej "Komnacie Tajemnic" gdzie nikt nie miał wejścia, tylko ja i moje pluszowe zabawki. Moja tajemna komnata znajdowała się pomiędzy ścianą a łóżkiem, dość nietypowe miejsce, ale uwielbiałam tam spędzać czas i gadać sama ze swoimi zabawkami. Teraz zastanawiam się jak mogłam wytrzymywać sama ze sobą tyle czasu i że nie szukałam już później żadnych kontaktów z innymi ludźmi. Byłam samotnikiem. Nie lubiłam i dotąd nie lubię "spotkań rodzinnych". Wolałam siedzieć sama i bawić się sama. Myślę, że było to spowodowane chorobą siostry. Jest chora na autyzm. Pamiętam jak miałam z 4 latka, moja siostra 2 lata. Siedziałyśmy razem na fotelu wzięła moją zabawkę, a ja ugryzłam ją w rękę. Ona zaczęła płakać, a potem ja. Płakałyśmy obie. Przyszedł tata i pytał się co się stało. Powiedziałam mu wszystko. Potem, gdy moja siostra skończyła 3 lata dowiedzieliśmy się że jest chora. Obwiniałam o to siebie, że wtedy gdy ją ugryzłam coś się stało i ona zachorowała. Miałam takie wyrzuty sumienia, że nie dawałam sobie z tym rady. Powiedziałam o tym babci. Pomogła mi zrozumieć że to nie moja wina. Kiedy lekarz zdiagnozował u niej autyzm, nasze życie przewróciło się do góry nogami. Nikt z rodziny nam nie uwierzył, wszyscy myśleli że zwariowaliśmy. Jednak po pewnym czasie zaczęli zauważać że coś jest z nią nie tak. "Współczujemy" - jakoś w to nie wierzę. Nie potrafię uwierzyć nikomu z rodziny kto tak mówi. Nikt z nich nie wie tak jak jest na prawdę. Nawet jeśli wiedzą to i tak myślą że sobie coś wymyślamy. Wcale nie. Staramy się z tym jakoś żyć. Czasem mamy dni kiedy wszystkie emocje z nas ulatują i nie chcemy już żyć. Gdybym nie wiedziała o pewnym fakcie, a mianowicie o tym że moje "kochane ciotki" i babcia od strony mamy, powiedziały że moja mama ma oddać moją siostrę do jakiegoś psychiatryka bądź do domu dziecka, pewnie gdybym dalej żyła w błogiej nieświadomości. Nigdy im tego nie wybaczę. Zamiast nas wspierać to wolą gadać że najlepszym rozwiązaniem byłby dom dziecka. Tak postępuje rodzina? Jak dla mnie cała rodzina od strony mamy (nie wliczając mojej chrzestnej i kuzynostwa) to może nie istnieć. Ja nie chce z nimi żadnych kontaktów. Więc jeśli mamy gdzieś jechać na imieniny czy coś podobnego to zazwyczaj mówię że nie chce bo ich nie lubię. Wiele razy wypowiadałam się na temat rodziny ze str mojej mamy. Nawet jej powiedziałam że cytując "Oni wszyscy są nienormalni, nie chce mieć z nimi nic wspólnego". Moi rodzice nic nie wiedzą o tym że ja wiem o tej całej sprawie z domem dziecka i raczej nigdy się nie dowiedzą. Najbardziej wkurza mnie fakt że rodzina ze str mamy wręcz udaje że się przejmuje tym wszystkim, że niby chce nam pomóc, a tak na prawdę nie robią nic. Dzwonią do nas tylko wtedy gdy coś chcą. W tym momencie trafne jest to zdanie "Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach" ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz