Kiedy już wyszłam z tego przedszkola, był to chyba jeden z najcudowniejszych dni w moim życiu.
Pamiętam jakby to było dziś - pierwszy dzień w szkole. Usiadłam w drugiej ławce po środku z taką Justyną. Pani do nas mówiła "Wy wszyscy się już zapewne znacie" a ja rozejrzałam się po całej klasie - żadnej znajomej twarzy. Kiedyś była taka sytuacja, chciałam usiąść sobie z Gosią (która siedziała ławkę przede mną) bo nie było Marty (dziewczyny która z nią siedziała). Kiedy ta Marta jednak się zjawiła, zrobiła mi taką awanturę że usiadłam z tą Gosią że się rozpłakałam. Po lekcjach jej matka przyprowadziła psychologa, że ze mną jest coś nie tak. No w ogóle to jakieś.. brak mi słów. Poszłam do tego psychologa. Oczywiście to ja miałam przeprosić tą Martę. Kit przeprosiłam. Potem nawzajem się unikałyśmy,ale nie sprawiało mi to bólu - im dalej ona ode mnie tym mi lepiej. Poznałam wspaniałe osoby. Wszyscy sobie pomagaliśmy byliśmy jak najlepsi przyjaciele. W 6 klasie znowu miałyśmy spięcie z tą Martą. Tym razem poważniejsze bo ona zaczęła wyzywać moich rodziców od różnych, a ja że nigdy nie pozwolę na to żeby ktoś wyzywał osoby które kocham zaczęłam wyzywać ją i powiedziałam że ma nie mieszać do tego naszych rodziców, że jeśli ma coś do mnie to niech mi to powie, a rodziców zostawi w spokoju. Znowu - jej matka - psycholog i doszła do tego nasza wychowawczyni która wzięła nas na rozmowę. Byłam tak zła że łzy zaczęły mi same lecieć po polikach a ona powiedziała mojej mamie że się rozryczałam i że wszystko wskazuje na to że to wszystko moja wina. Ta moja wychowawczyni kazała mi tą Martę przeprosić. Powiedziałam że ja nie mam jej za co przepraszać. W ogóle potem były takie jazdy, że aż się mówić nie chce. O byle gó...no się mnie czepiała.Nastawiała wszystkich przeciwko mnie a gadała że ja nastawiam wszystkich przeciwko niej. Raz na matematyce też nie wytrzymałam - rozwiązywałam zadanie. A ona z tekstem "nie umie tego zrobić, pff to takie proste" odwróciłam się i powiedziałam że jeśli jest taka mądra to niech sama to zrobi. Znowu - jej matka - psycholog - wychowawczyni. Żeby było lepiej jej matka jest nauczycielką, więc od razu po tej matematyce wzięła mnie na bok i jakieś wąty miała. A ja zaczęłam się śmiać. Mimo że nie było mi do śmiechu, bałam się tej kobiety, ale zaśmiałam jej się prosto w twarz i powiedziałam "to niech pani córeczka powie o co chodzi". Potem jakoś się pogodziłyśmy ale nie utrzymywałyśmy kontaktu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz