środa, 3 lipca 2013

Gimbaza

Moja szkoła jest niesamowita. Podstawówka i gimnazjum w jednej szkole. Cudownie. Znałam już tych ludzi od zawsze. Doszły do nas też inne osoby z innej klasy, ale ich wszystkich się znało, nawet jeśli nie za bardzo to chociaż z widzenia. 

Podstawówka i gimnazjum chyba najlepsze lata w moim życiu.  Pomimo wielu różnych złych rzeczy które tam się wydarzyły. Po prostu uwielbiam tą szkołę, niestety już z niej wychodzę, ale idę do szkoły obok wręcz sąsiadki :D

W podstawówce też było parę fajnych wycieczek, ale w gimnazjum lepsze :)
W gimnazjum każdy się już znał. Wszyscy byli przyjaciółmi. Oczywiście to w gimnazjum rozgrywało się najwięcej odcinków "Ukrytej Prawdy", "Trudnych Spraw" czy "Dlaczego ja?" ale były to jedne z najlepszych odcinków i to jeszcze na żywo. :D Pomimo kłótni,bójek i innych rzeczy nadal pozostaliśmy wszyscy przyjaciółmi. To właśnie w gimnazjum zaczęły się pierwsze miłości, pierwsze używki itp. Każdy za każdym potrafił stanąć murem, obronić w każdej sytuacji. 
Byliśmy jak prawdziwa rodzina, która pomoże w każdej nawet najgorszej sytuacji.  Rozumieliśmy się doskonale. Później dopiero każdy znalazł swoją grupkę gdzie "chciał należeć". Zazwyczaj były to grupki "Chłopaki" "Dziewczyny" ale była również grupa "Chłopak i Dziewczyna" gdzie należeli już zakochańcy ;P

Następny etap...

Nigdy nie lubiłam chodzić do przedszkola. Po prostu bałam się tam chodzić. Bałam się tych dzieciaków i nauczycielek. Chowałam się gdzie popadnie, nawet miałam swoją własną skrytkę - między szufladami w takich domkach (domki a'la sklepy). Kiedy wychodziliśmy na dwór chowałam się w takich dołkach które były przy siatce i czekałam aż będziemy mogli wrócić do domu. Jednym moim oparciem (oprócz rodziców i babci ze str taty) była sprzątaczka. Tak sprzątaczka, która pracowała w tym przedszkolu. Była bardzo miła,lubiłam z nią spędzać czas i rozmawiać. Potem poznałam parę osób, taką Agatę i jej brata. Dosyć dobrze się dogadywaliśmy. Potem ich mama przepisała ich do innego przedszkola. Zostałam sama. Szukałam innych znajomych. Na moje nieszczęście zapoznałam się z trzema Martami, które okazały się strasznymi egoistkami. Kiedy mnie nie potrzebowały to zawsze chodziły razem i świetnie się bawiły, wtedy kiedy ja chciałam się z nimi pobawić zbywały mnie że im się teraz nie chce. A chwile później (nawet nie 5 min) widziałam jak pobiegły do piaskownicy. Miałam zagrać w przedstawieniu. Byłam aniołem. Miałam piękne białe skrzydła, które zrobiła mi moja mama. Po przedstawieniu położyłyśmy je na stolik (tam gdzie wszyscy mieli odłożyć swoje stroje a potem zabrać je do domu). Kiedy miałyśmy iść do domu zobaczyłyśmy że nie było tam już moich skrzydeł. Rozpłakałam się. Moja mama domyśliła się kto to zrobił. Była to babcia takiej Kaśki z którą kiedyś się trzymałam. Moja mama widziała jak brała skrzydła, ale myślała że to jej (bo na moje nieszczęście ta Kaśka też brała udział w przedstawieniu). Niczym "Trudne Sprawy" ...
Kiedy już wyszłam z tego przedszkola, był to chyba jeden z najcudowniejszych dni w moim życiu. 

Pamiętam jakby to było dziś - pierwszy dzień w szkole. Usiadłam w drugiej ławce po środku z taką Justyną. Pani do nas mówiła "Wy wszyscy się już zapewne znacie" a ja rozejrzałam się po całej klasie - żadnej znajomej twarzy. Kiedyś była taka sytuacja, chciałam usiąść sobie z Gosią (która siedziała ławkę przede mną) bo nie było Marty (dziewczyny która z nią siedziała). Kiedy ta Marta jednak się zjawiła, zrobiła mi taką awanturę że usiadłam z tą Gosią że się rozpłakałam. Po lekcjach jej matka przyprowadziła psychologa, że ze mną jest coś nie tak. No w ogóle to jakieś.. brak mi słów. Poszłam do tego psychologa. Oczywiście to ja miałam przeprosić tą Martę. Kit przeprosiłam. Potem nawzajem się unikałyśmy,ale nie sprawiało mi to bólu - im dalej ona ode mnie tym mi lepiej. Poznałam wspaniałe osoby. Wszyscy sobie pomagaliśmy byliśmy jak najlepsi przyjaciele. W 6 klasie znowu miałyśmy spięcie z tą Martą. Tym razem poważniejsze bo ona zaczęła wyzywać moich rodziców od różnych, a ja że nigdy nie pozwolę na to żeby ktoś wyzywał osoby które kocham zaczęłam wyzywać ją i powiedziałam że ma nie mieszać do tego naszych rodziców, że jeśli ma coś do mnie to niech mi to powie, a rodziców zostawi w spokoju. Znowu - jej matka - psycholog i doszła do tego nasza wychowawczyni która wzięła nas na rozmowę. Byłam tak zła że łzy zaczęły mi same lecieć po polikach a ona powiedziała mojej mamie że się rozryczałam i że wszystko wskazuje na to że to wszystko moja wina. Ta moja wychowawczyni kazała mi tą Martę przeprosić. Powiedziałam że ja nie mam jej za co przepraszać. W ogóle potem były takie jazdy, że aż się mówić nie chce. O byle gó...no się mnie czepiała.Nastawiała wszystkich przeciwko mnie a gadała że ja nastawiam wszystkich przeciwko niej. Raz na matematyce też nie wytrzymałam - rozwiązywałam zadanie. A ona z tekstem "nie umie tego zrobić, pff to takie proste" odwróciłam się i powiedziałam że jeśli jest taka mądra to niech sama to zrobi. Znowu - jej matka - psycholog - wychowawczyni. Żeby było lepiej jej matka jest nauczycielką, więc od razu po tej matematyce wzięła mnie na bok i jakieś wąty miała. A ja zaczęłam się śmiać. Mimo że nie było mi do śmiechu, bałam się tej kobiety, ale zaśmiałam jej się prosto w twarz i powiedziałam "to niech pani córeczka powie o co chodzi". Potem jakoś się pogodziłyśmy ale nie utrzymywałyśmy kontaktu. 

Początek

Każdy z nas zapewne kiedyś zastanawiał się nad sensem swojego życia. Co tu robi i jaki jest jego cel w życiu. I tu nasuwa się nam pytanie : Jaki jest sens naszego życia? Oczywiście dla każdego jest inny, dla jednego może to być piłka nożna, dla drugiego muzyka i śpiew, a dla jeszcze innego rzeczy materialne. Bardzo trudno jest odnaleźć własny sens życia. Ja znalazłam. Dla mnie, moim sensem istnienia na tym świecie jest miłość i przyjaźń. Chciałabym właśnie w tym blogu opisać choć trochę swoje życie - zwyczajnej dziewczyny. 



Jak wspominam dzieciństwo? Powiem szczerze, że  niezbyt dobrze. Od zawsze czułam się tą gorszą i może dlatego stałam się typem samotnika. Kiedy się urodziłam, z moich narodzin cieszyli się tylko moi rodzice, babcia od strony taty , chrzestna i chrzestny. Reszta nie. Moja rodzina od strony mamy mnie tj. nie zaakceptowała,bo..co zabrzmi wręcz dziwnie.. byłam zbyt podobna do rodziny mojego taty (niebieskie oczy, jasne - prawie blond włosy). Rodzina ze strony mamy ucieszyła się dopiero z narodzin mojej siostry, bo była podobna do nich (ciemne włosy, ciemne oczy). Kiedy przyjeżdżali, chwalili tylko moją siostrę, wtedy najchętniej schowałabym się w jakiś zakątek mieszkania gdzie nikt mnie nie znajdzie. Zawsze, od dzieciństwa chciałam mieć najlepszego przyjaciela. Chciałam mieć taką osobę, której będę mogła powiedzieć wszystko i nie będę się bała że mnie wyśmieje. Długo szukałam takiej osoby, jednak nikomu nie potrafiłam zaufać. Bałam się tego,że jeśli powiem komuś za dużo on wykorzysta to przeciwko mnie. Nie miałam zaufania do ludzi. Zawsze każdą chwilę wolałam spędzać w mojej "Komnacie Tajemnic" gdzie nikt nie miał wejścia, tylko ja i moje pluszowe zabawki. Moja tajemna komnata znajdowała się pomiędzy ścianą a łóżkiem, dość nietypowe miejsce, ale uwielbiałam tam spędzać czas i gadać sama ze swoimi zabawkami. Teraz zastanawiam się jak mogłam wytrzymywać sama ze sobą tyle czasu i że nie szukałam już później żadnych kontaktów z innymi ludźmi. Byłam samotnikiem. Nie lubiłam i dotąd nie lubię "spotkań rodzinnych". Wolałam siedzieć sama i bawić się sama. Myślę, że było to spowodowane chorobą siostry. Jest chora na autyzm. Pamiętam jak miałam z 4 latka, moja siostra 2 lata. Siedziałyśmy razem na fotelu wzięła moją zabawkę, a ja ugryzłam ją w rękę. Ona zaczęła płakać, a potem ja. Płakałyśmy obie. Przyszedł tata i pytał się co się stało. Powiedziałam mu wszystko. Potem, gdy moja siostra skończyła 3 lata dowiedzieliśmy się że jest chora. Obwiniałam o to siebie, że wtedy gdy ją ugryzłam coś się stało i ona zachorowała. Miałam takie wyrzuty sumienia, że nie dawałam sobie z tym rady. Powiedziałam o tym babci. Pomogła mi zrozumieć że to nie moja wina. Kiedy lekarz zdiagnozował u niej autyzm, nasze życie przewróciło się do góry nogami. Nikt z rodziny nam nie uwierzył, wszyscy myśleli że zwariowaliśmy. Jednak po pewnym czasie zaczęli zauważać że coś jest z nią nie tak. "Współczujemy" - jakoś w to nie wierzę. Nie potrafię uwierzyć nikomu z rodziny kto tak mówi. Nikt z nich nie wie tak jak jest na prawdę. Nawet jeśli wiedzą to i tak myślą że sobie coś wymyślamy. Wcale nie. Staramy się z tym jakoś żyć. Czasem mamy dni kiedy wszystkie emocje z nas ulatują i nie chcemy już żyć. Gdybym nie wiedziała o pewnym fakcie, a mianowicie o tym że moje "kochane ciotki" i babcia od strony mamy, powiedziały że moja mama ma oddać moją siostrę do jakiegoś psychiatryka bądź do domu dziecka, pewnie gdybym dalej żyła w błogiej nieświadomości. Nigdy im tego nie wybaczę. Zamiast nas wspierać to wolą gadać że najlepszym rozwiązaniem byłby dom dziecka. Tak postępuje rodzina? Jak dla mnie cała rodzina od strony mamy (nie wliczając mojej chrzestnej i kuzynostwa) to może nie istnieć. Ja nie chce z nimi żadnych kontaktów. Więc jeśli mamy gdzieś jechać na imieniny czy coś podobnego to zazwyczaj mówię że nie chce bo ich nie lubię. Wiele razy wypowiadałam się na temat rodziny ze str mojej mamy. Nawet jej powiedziałam że cytując "Oni wszyscy są nienormalni, nie chce mieć z nimi nic wspólnego". Moi rodzice nic nie wiedzą o tym że ja wiem o tej całej sprawie z domem dziecka i raczej nigdy się nie dowiedzą. Najbardziej wkurza mnie fakt że rodzina ze str mamy wręcz udaje że się przejmuje tym wszystkim, że niby chce nam pomóc, a tak na prawdę nie robią nic. Dzwonią do nas tylko wtedy gdy coś chcą. W tym momencie trafne jest to zdanie "Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach" ...